Bieszczady okazują się unikalnym miejscem na ziemi, mającym w sobie coś nie do podrobienia. To tutaj mogłam usiąść na rozgrzanym słońcem kamieniu pośród oceanu falujących traw, i tylko wiatr zakłócał wszechobecna ciszę. Nie potrafię znaleźć odpowiednich słów, by ładnie podsumować tygodniowy pobyt w tych górach. A GDYBY TAK RZUCIĆ WSZYSTKO I WYJECHAĆ W BIESZCZADY 49,00 zł Do koszyka. Szybki podgląd CAŁKIEM NIEŹLE GRAM NA WIEŚLE 49,00 zł Do koszyka. Szybki podgląd Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka Robiński, piechur i dziennikarz, przyzwyczaił już czytelników, że opisuje krajobrazy na własnych zasadach. Podróżuje z dala od przetartych szlaków, idzie po śladach i tropach. Nie Na kubku znajduje się napis "A może by tak rzucić wszystko i pojechać na grzyby" wraz z grafiką. Nadruk znajduje się na środku kubka. Nadruk jest trwały, nie ściera się i nie płowieje oraz nie tworzy wyczuwalnej warstwy. WZÓR KUBEK_HOBBY_046 2 łyżki cukru. mleko 3,2%. Przygotowanie: Do miski wsyp mąkę i sól, zrób wgłębienie i wbij dwa jajka. Dodaj cukier, wymieszaj z jajkami, a następnie z mąką i solą. Mleko wlewaj stopniowo, cały czas mieszając trzepaczką, aż do uzyskania jednolitej, gęstej masy. Odstaw do lodówki na godzinę. Inwestorzy, szukający zysku w nieruchomościach, coraz chętniej decydują się na aparthotele ze względu na rosnącą popularność miejsc o wysokim standardzie. Nad morzem sezon turystyczny Pierwsza firma Sebastiana zbankrutowała. Potem założył następną i mądrzejszy oraz bogatszy o doświadczenie prężnie działał. Zarabiał kasę, standardowo z roku na rok coraz więcej. Raz w roku 2 tygodnie zwykłego urlopu. Jako że zarabiał dobrze, jeździł w ciekawe miejsca. Londyn, Nowy York, Las Vegas, Rzym. Jestem młoda, mam 23 lata i pewnie jeszcze wiele przede mną. A może by tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady? Chciałabym pojechać w góry, dzisiaj wpadłam na taki pomysł. Bieszczady wydają się idealnym pomysłem na zregenerowanie sił przed zaawansowaną wiosną czy latem. W Bieszczadach mnie jeszcze nie było. A gdyby tak rzucić wszystko i pojechać w bieszczady? Ktoś chetny na wyjazd to dawać znać 30-31.01 bawimy się w brzegach górnych, będzie dużo gitar itd. Może jakaś ekipa chciałaby się podpiąć ? Bedziemy chodzić po górach itd. 25zł od osoby nocleg. No i alko we włąsnym zakresie. 1jdeR. „Rzucili pracę i stabilne życie, żeby spełniać marzenia. Wyjechali z Polski, imają się czysto zarobkowych zajęć, by prowadzić mniej skomplikowane życie. Wreszcie czują się szczęśliwi. Bohaterowie.” Każdy z nas łyka tego typu historie bardziej zachłannie niż wynurzający się na powierzchnię nurek głębinowy powietrze. Powtarzamy obiegową opinię, że wiele trzeba było odwagi, aby postawić wszystko na jedną kartę i przebojem zmienić swoje dotychczasowe życie. Podziwiamy ludzi, którzy w spektakularny sposób realizują swoje marzenia. Zazdrościmy im charyzmy, środków, wyobraźni. Ja nie jestem tu wyjątkiem, też tak czuję, tylko jednocześnie mam wątpliwość czy zwiedzanie świata kosztem siedzenia w dusznym biurze to prawdziwy powód do podziwu? Do zazdrości tak, ale do podziwu? Czy prawdziwej odwagi nie wymaga od nas właśnie decyzja o życiu poddanym mniejszej lub większej rutynie? Bo nie oszukujmy się, zwiedzanie świata jest jednak znacznie ciekawsze i chyba nikogo nie trzeba do tego zachęcać, a wytrwałość w biurowej rzeczywistości to dopiero szlifowanie siły charakteru. Codziennie w drodze do pracy mijam Dworzec Centralny. Przechodząc przez podziemia widzę podróżnych, ich bagaże, bilety, paszporty. Wysłuchuję informacji kolejowej i przysięgam, że nie ma dnia w którym nie myślałabym o rzuceniu wszystkiego i ucieczce. Codziennie chcę wsiąść do przysłowiowego pociągu byle jakiego i przełamać rutynę pobudek o 7:15. Pojechać gdziekolwiek, byle dalej stąd, bo wszędzie przecież jest dobrze, gdzie nas nie ma. Co ciekawe, ja szczerze lubię swoją pracę, ba, prawdopodobnie to moja najfajniejsza praca jaką kiedykolwiek wykonywałam. Lubię w niej wszystko i wszystkich, nie denerwuje mnie praktycznie nic. Mimo tego nie potrafię uciszyć w głowie tych głosików, które raz nieśmiało, innym razem całkiem zdecydowanie powtarzają „Wyjedź!”. Zastanawiam się czasem, czy gdybyśmy urodzili się w innym czasie i miejscu to czy bylibyśmy innymi osobami? Niepoliczalny zbiór możliwości nęci, robiąc bardziej wrażliwym ludziom dziurę w mózgu, uniemożliwiając im dokonywanie wyborów. Bo przecież, gdy nic nie jest pewne, wszystko jest możliwe… Wielu z nas marzy o czystym rozdaniu. O nowym początku, w którym nie ma ograniczeń, a każda decyzja jest możliwa. Obiecujemy sobie, że mając drugą szansę wykorzystalibyśmy ją do cna, nie marnując ani chwili. Łudzimy się, że dokonywalibyśmy tylko właściwych wyborów. Smutno nam, że życie szybko ucieka, a my uwikłaliśmy się w zobowiązania. Albo wręcz przeciwnie, że nic nas nigdzie nie trzyma i nie możemy zapuścić korzeni. Pełna ambiwalencja uczuć rozdziera nam głowę. Czy do obowiązków, rutyny i "dorosłego" życia można się przyzwyczaić? A może ludzie dzielą się na dwa rodzaje - na tych spokojnych, którzy trochę bezrefleksyjnie, a trochę dojrzale i zdrowo biorą każdy dzień takim jakim jest i na tych wiecznie niespokojnych duchów, którzy będąc w jednym miejscu, chcieliby być jednocześnie w innym? Sama zadaję sobie to pytanie, przeglądając jednocześnie promocje biletów lotniczych na koniec świata… Któż tego nie zna? Siedzi sobie człowiek w SKM-ce, gdzieś między Przymorzem a Zaspą, szpera na komórce, a tam wyskakuje mu artykuł o Wielkim Podróżniku. Czyli o kimś, kto przejechał Syberię rowerem, wspiął się nago na najwyższą górę Nowej Zelandii albo zbudował drezynę z krzesła i dwóch wrotek, po czym okrążył na niej świat. I wtedy rodzi się w nas pytanie - dlaczego nie my?No właśnie, dlaczego nie my?! Przecież każdy z nas zasługuje na coś więcej niż podróże z Grabówka do Wrzeszcza! Umiemy stawiać czoło trudniejszym wyzwaniom niż wybór między zakorkowaną obwodnicą a zatłoczoną kolejką. Jak to się stało, że kiedyś marzyliśmy o zdobywaniu świata, a teraz go oglądamy za pośrednictwem Google Maps?Trenerzy rozwoju osobistego mówią: "nie przestawaj wierzyć", "nigdy nie jest za późno" oraz "jeśli umiesz o czymś marzyć, możesz to osiągnąć" (owszem, mówią jeszcze dużo innych banałów, ale akurat te trzy pasują do dzisiejszego tematu). Więc gdy słyszymy kolejną historię, tym razem o kobiecie, która na rowerze wodnym w kształcie łabędzia przepłynęła Amazonkę, postanawiamy: czas na wyprawę. To jest właśnie ten moment, w którym jednemu z pasażerów SKM-ki pojawia się błysk w oczach. Z nagłym zachwytem spogląda za okno. Zaczyna nucić jakąś radosną piosenkę. Ba, wizja podróży go na tyle otumania, że - o zgrozo - uśmiecha się do współpasażerów! Kompletne szaleństwo. Być może nikt z szanownych czytelników takiego pasażera dotąd nie widział. Nie ma w tym nic dziwnego. Ten moment bowiem nie trwa długo... Tuż po nim następuje lawina myśli o wszystkich rzeczach, których nie możemy bo jak można zostawić dom? Bez naszej obecności wszystko się rozpirzy, pokryje pleśnią i tyle będzie z hygge. Ileż można nie dbać o paprotki, firanki i palisandrowy stół? Nie po to człowiek brał kredyt i na podmiejskim osiedlu urządzał mieszkanie jak z obrazka, żeby teraz to wszystko zaniedbać. Przeczytaj więcej felietonów Szymona JachimkaO właśnie, kredyt. Przyjaciele z banku mogą nieco sceptycznie traktować naszą przygodę życia. Co prawda większość reklam instytucji finansowych woła "zrealizuj swoje marzenia", ale chodzi tu o marzenie o regularnym spłacaniu rat przez 35 lat. Bądźmy szczerzy: któż z nas tego nie pragnie...?Do grona osób sceptycznych może także dołączyć nasz szef. Według niego najbliższy okres sprzyjający długim urlopom to przełom 2025 i 2026 roku. Choć już teraz lojalnie uprzedza, że to się jeszcze może zmienić. Lojalnością należy się również wykazać wobec współmałżonka. Nie można go tak zostawiać samego z dziećmi. O, i jeszcze dzieci! Czyli te stworzenia, które do życia potrzebują jedzenia i Wi-Fi. Jeśli zostawić im zapas tych dwóch rzeczy na kilka miesięcy, może by się nie zorientowały?I jak tak człowiek sobie jeszcze pomyśli o czyhających niebezpieczeństwach, o trudnościach logistycznych, o pakowaniu się, to wtedy podejmuje tę jedyną słuszną decyzję: w sobotę pojadę do galerii i wydam kasę na coś, czego w ogóle do szczęścia nie także: Rzucić wszystko i wyjechać na Islandię. Artyści z Trójmiasta o miłości do dzikiej wyspy Warning: chmod(): No such file or directory in /usr/home/workwork/domains/ : runtime-created function on line 1 Fatal error: file_get_contents() (in eval) has been disabled for security reasons in /usr/home/workwork/domains/ : runtime-created function on line 1 Fatal error: file_get_contents() (in eval) has been disabled for security reasons in /usr/home/workwork/domains/ : runtime-created function on line 1 PODKARPACKIE NA WAKACJE! A może by tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady…? 2016-07-28 PODKARPACKIE NA WAKACJE! A może by tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady…? W Bieszczady przyjeżdża się ponoć raz, później się tylko wraca… Kto był, ten z pewnością się z tym zgodzi. Bieszczady to miejsce niepowtarzalne, wręcz magiczne, a połoniny mają w sobie coś, co urzeka na zawsze. Co sprawia, że te góry są tak wyjątkowe? Może burzliwa historia, jaka przetoczyła się przez ten region? Może ludzie, którzy tu uciekają przed zgiełkiem wielkiego świata? A może dzika przyroda, która odbiera sobie to, co kiedyś zabrał jej człowiek? Jednym z obowiązkowych punktów, które należy odwiedzić przy okazji pobytu w Bieszczadach, jest Chatka Puchatka, czyli schronisko na Połoninie Wetlińskiej stworzone i prowadzone przez człowieka który, kiedy pierwszy raz przyjechał w Bieszczady to poczuł, że tu jest jego miejsce na Ziemi. Rzucił więc wszystko i osiadł tu na stałe. Łatwo jednak nie było. Co go przywiodło w Bieszczady? Ludwik Pińczuk urodził się w Jugosławii, ma jednak polskie korzenie. Jego dziadek wyemigrował do ówczesnych Ausrto-Węgier, tam na świat przyszedł jego ojciec i on sam. Być może rodzina nadal by tam mieszkała, gdyby nie emisariusze polskiego rządu, których zadaniem było poszukiwanie rodaków poza granicami i nakłanianie ich do powrotu do kraju. W ten sposób Lutek wraz z rodzicami trafił do Bolesławca, ponieważ władzom ludowym najbardziej zależało na zasiedleniu tak zwanych ziem odzyskanych. Tam skończył oskołę górniczą i rozpoczął pracę w kopalni na Górnym Śląsku. Jednym z powodów jej podjęcia była chęć uniknięcia powołania do wojska. Do pracował pod ziemią, a później uczył się w technikum wieczorowym. Wszystko zmieniło się, gdy pewnego dnia przypadkowo otrzymał ulotkę zachęcającą do sezonowego wyjazdu w Bieszczady, do pracy przy zbieraniu jagód. Wziął cały przysługujący mu urlop w kopalni i przyjechał pociągiem do Sanoka, a potem na pace ciężarówki jadącej na pusto po drewno, do Cisnej i dalej do bazy Przedsiębiorstwa „Las” w Dołżycy. W miejscu tym zbierała się młodzież z całej Polski. Za uzbieranie 5 kg dziennie jagód można było otrzymać nocleg pod namiotem i wyżywienie. Lutek okazał się dobrym zbieraczem. Jego codzienny zbiór wynosił 10-15 kg. Po lecie spędzonym na świeżym powietrzu, w słońcu i miłym towarzystwie z ciężkim sercem wrócił na Śląsk. Następnego roku ponownie przyjechał na jagody. Po zebraniu obowiązkowych 5 kg wędrował po okolicy. W 1961 roku przyjechał w Bieszczady już na stałe. Przy zbiorze jagód nadal pracował, ale wykonywał już zadania specjalne takie jak poszukiwanie jagodzisk, zakładanie baz oraz doprowadzanie do nich grup zbieraczy. W tym czasie zbierał nawet 70 kg jagód dziennie. Jesienią po zakończonych zbiorach zamieszkał w ziemiance w Berehah, która kiedyś służyła za schron. Wstawił do niej drzwi, a z metalowej beczki zrobił kominek. Zimę przetrwał głównie dzięki zgromadzonym zapasom. Raz na dwa, trzy tygodnie wyprawiał się do sklepu w Dwerniku, często w śniegu po pas. Trudne początki schroniska Wtedy to na prowizorycznych rakietach śnieżnych własnej roboty, po raz pierwszy zapuścił się na Połoninę Wetlińską i zobaczył pierwszy raz budynek, który po przeniesieniu granic przestał służyć wojsku jako punku obserwacyjny. Latem gospodarowali w nim harcerze, a zimą stał opustoszały. Jak później wspominał, niemal od razu przyszła myśl o osiedleniu się w tym miejscu. Jednak nie było to proste. Zarząd PTTK w Rzeszowie, który formalnie był właścicielem budynku na Wetlińskiej najpierw zaproponował Lutkowi prowadzenie bazy PTTK w Berehah. Organizowano wówczas obozy wędrowne, a między Wetliną, a Ustrzykami Górnymi pozostawała spora luka. Po roku jednak zarząd doszedł do wniosku, że dobrze byłoby jednak wykorzystać budynek na Wetlińskiej. W 1964 roku podpisano umowę na remont i prowadzenie schroniska. Remont okazał się bardzo trudny. Wszystkie materiały trzeba było bowiem wnosić na górę na własnych plecach. Schronisko udało się jednak uruchomić. Oferowało ono dwie skromne sypialnie na piętrze i wodę z sokiem malinowym. Na jakąkolwiek gastronomię nie było warunków ani tez zapotrzebowania. W 1968 roku nastąpiła reorganizacja PTTK w wyniku, której ogłoszono konkurs na gospodarza schroniska. Lutkowi zarzucono, że udzielał schronienia elementowi przewrotnemu i wrogiemu władzy ludowej. Zszedł na dół i przez jakiś czas trudnił się ściąganiem drewna, wypałem węgla, przez jakiś czas prowadził także kemping w Ustrzykach. W tym okresie gospodarze w schronisku na Wetlińskiej zmieniali się, co kilka miesięcy. Warunki bowiem dla wielu okazywały się zbyt trudne. W 1986 roku Lutek powrócił jednak na ukochaną Połoninę Wetlińską i prowadzi schronisko do dziś. Dlaczego Chatka Puchatka? Nazwa Chatka Puchatka chyba wszystkim kojarzy się z bajkowym misiem. Nazwa schroniska ma jednak inną genezę. Jak tłumaczy sam gospodarz schronisko zawdzięcza ją żeglarzowi Leonidowi Telidze, który w jednym ze swoich reportaży napisał, że „czuje się na swojej łajbie zagubionej na bezmiarze oceanu, jak ta samotna Chatka Puchatka na Połoninie Wetlińskiej”. Nazwa ta przypadła mu do gustu i tak już zostało. Co schronisko oferuje turystom? Warunki, jakie oferuje schronisko są bardzo skromne. Dysponuje bowiem jedynie 20 miejscami noclegowymi w dwóch salach zbiorowych, kilka dań gorących, ciepłe i zimne napoje, słodycze. Aby skorzystać z toalety, trzeba udać się do sławojek na zewnątrz z drugiej stronie grani. Wrzątek jest płatny 1 zł. Choć schronisko na Wetlińskiej uznawane jest za najgorsze w Polsce, to jeszcze nigdy nie zdarzyło się, aby komuś odmówiono tu noclegu. Poza tym jest to jedyne schronisko górskie w Bieszczadach, pozostałe położone są w dolinach, zatem trud jego prowadzenie jest nieporównywalnie większy. Wszystkim, którzy zechcą narzekać na okropne warunki przypominamy, że znajduje się ono 500 metrów w linii prostej od najbliższego źródła, aby do niego dojechać trzeba pokonać jednak trzy razy dłuższą drogę i różnicę wzniesień 200 m. Powstało jako wojskowa baza obserwacyjna, a nie z myślą o turystach. Jego przystosowanie do przyjmowania gości wymagało ogromnego wysiłku i determinacji. Najcenniejsza rzeczą, jaką każdy turysta może raczyć się tu do woli i to zupełnie bezpłatnie są przepiękne widoki, a zwłaszcza wschody i zachody słońca. Zdjęcia źródło: